Wywiad z flisakiem z Łączan

dsc02783 - kopiaPływałem na galarach: wywiad z Józefem Bobakiem seniorem z Łączan

W.J. Od kiedy i jak długo pływał pan na galarach?

Józef Bobak: Mój początek na galarach to 1941 r., miałem wówczas 17 lat. W czasach wojny zatrudnienie w żegludze ratowało mężczyzn przed wywozem na przymusowe roboty do Niemiec. Pierwsze pracowałem na galarze nr 10 473 należącym do Franciszka Miśkiewicza z Łączan. Pływałem całą okupację, przewożąc głównie węgiel ze śląskich kopalni do Korczyna, Szczucina, Sandomierza i dalej. Po wojnie w latach 50. woziliśmy dużo kamienia. Dalsze moje lata to praca w melioracji, a później 18 lat w zakładach chemicznych w Alwerni.

W.J. Jak wyglądały galary?

Józef Bobak: Galary robione w Łączanach miały 21 m długości, 8,60 szerokości. Cały galar zbudowany był z drewna. Po długości łączono trzy deski, a poprzecznie mocowane były co pół metra tzw. wręgi – grube deski. Przy burtach wzmocnienie stanowiły kule, półokrągłe elementy wyciosane z pniaków świerkowych, zamontowane co metr. Szpary były dyktowane

– uszczelniane mchem i wikliną oraz mocowane drucikami, tzw. żabkami. Mech był wcześniej suszony i młócony. Każdy galar z dwóch stron na burtach miał wypalony numer.

Pływaliśmy od wiosny do późnej jesieni, a czasem nawet podczas lekkiej zimy. Ładowność wynosiła od 40 do 50 ton. Jak woda była mała to zabierano mniejszy ładunek. Sternikiem był najczęściej właściciel, a pomagał mu tzw. pomocnik. Na środku galara była budka o wymiarach 3 m długa, 1,5 m szeroka, która dawała schronienie. W jej środku był żeliwny piecyk, prycza. Z przodu galara było wiosło, a z tyłu ster przymocowany na kurzcu- grube 40 cm żelazo. Cumowanie przy brzegu ułatwiały trzy łańcuchy: 20 m „grubego jak ręka ogniwa” i 10 m drobnego.

W.J.: Czy pamięta pan kto i gdzie w Łączanach robił galary?

W Łącznach galary robiono na brzegu Wisły – przysiółek Kamera. Dzisiaj trafimy tam idąc drogą od kościoła na zachód w stronę Wisły. Rzeka była wtedy o kilkanaście metrów węższa. Całe nabrzeże to był warsztat dla cieśli. Pamiętam trzy znane ekipy budowniczych galarów: Stanisław Scąber i Franciszek Kubas z Łęgu; Adam Kutermak z Zagrody; Wojciech Zabagło i synowie.

W.J.: W czasie II wojny światowej galarnicy mieli specjalne przepustki, przekraczali granice czy pomagali ludziom?

Galarnicy dostarczali mieszkańcom nadwiślańskich wsi żywność, tabak, opał. Brali udział w ruchu oporu, przewozili meldunki, byli łącznikami dla Armii Krajowej i partyzantów. Zdarzało się też, że przemycali ludzi, ratowali im życie, ale nikt na jaw nic nie puszczał, bo za to było Auschwitz. Pod Oświęcimiem na tzw. Pustyni była strefa obozowa, gdzie pracowali więźniowie. Jak była okazja to rzucaliśmy im kromki chleba. Pamiętam ich widok do dziś, wynędzniali, w pasiakach…

W.J.: Proszę opowiedzieć o Franciszku Misi z Łączan, flisaku który uratował skarby Wawelu, jak wspominał to wydarzenie?

Z Franciszkiem Misią współpracowaliśmy na wodzie całą okupację. To był odważny człowiek, podoficer w wojsku austriackim. Na własnym galarze pływał już przed wojną. 3 września 1939 r. podjął odważną decyzję, ryzykując życie ratował skarby Wawelu. Razem z Antonim Nowakiem też z Łączan wziął na swój galar nr 10 426 spakowane skrzynie z dziełami sztuki i metalowe rulony z arrasami. Dowiózł bezcenny ładunek, aż do Kazimierza Dolnego. Po latach Misia opowiadał mi, jak cudem przepłynęli galarem pod palącym się mostem w Szczucinie. Później dalej uczestniczył w akcji ewakuacji. Wraz z skarbami Wawelu dotarł do Rumunii. Stamtąd ekspedycja ruszyła dalej po Europie. Bezpieczna przystań była dopiero za oceanem w Kanadzie. Wspomnę jeszcze, że podczas wojny Misia współpracował z partyzantami, ukrywał też w swoim domu uciekinierów. Jak po 21 latach arrasy wracały na Wawel nasz Franciszek Misia był tam poproszony i uczestniczył w pracach komisji odbierającej narodowy dobytek.

W.J.: A na koniec może coś o flisackich zwyczajach, przyśpiewkach?

Józef Bobak: Tak, było ich wiele, np.

Płynie Wisła płynie, daleko za Kraków

Ojcowie i matki czekają flisaków…

Kiedyś słynne były łączańskie wianki, urządzane w czerwcu na św. Jana. Najbardziej hucznie obchodzono je w latach 60. XX w., kiedy wydarzenie finansowała Żegluga Krakowska. Nad kanał przypływali statkiem goście z Krakowa, przychodzili mieszkańcy okolicznych wiosek, przyjeżdżało wojsko, grała orkiestra. Współcześnie zwyczaj ten kontynuują kajakarze. Tradycje flisackie są w Łączanach bardzo bogate. Zawód wodniaka przechodził z pokolenia na pokolenie. Dzisiaj pamiątką jest model galara pod kościołem i sztandar fundowany w 1934 r. przez środowisko galarników.

 

Wspomnienia Józefa Bobaka spisała Wiesława Jarguz